Magdalena Ziętek-Wielomska artykuł z cyklu Polski dom w czasopiśmie pt Nowoczesna Myśl Narodowa

Internet rzeczy: Świat dóbr czy świat dobra?

Internet Rzeczy

Jedną z najlepszych książek popularnonaukowych, jakie w ostatnich latach czytałam, jest praca Marca Goodmana Zbrodnie przyszłości. Jak cyberprzestępcy, korporacje i państwa mogą używać technologii przeciwko Tobie. Autor porusza m.in. kwestię Internetu Rzeczy, tworzonego dziś równolegle z rozbudową sieci 5G. Internet Rzeczy (The Internet of Things, IoT) definiowany jest jako „globalne, obejmujące wszystko, niewidzialne, wtopione w tło, sieciowe środowisko przetwarzania danych tworzone dzięki ciągłemu mnożeniu inteligentnych czujników, kamer, oprogramowania, baz danych i hurtowni danych w pokrywającej cały świat tkaninie informacji”1. Jak pisze Goodman, termin ten wymyślił w 1999 roku badacz z Massachusetts Institute of Technology (MIT) Kevin Ashton, który uznał, że gdyby wszystkie przedmioty codziennego użytku podłączono do sieci bezprzewodowej i zapewniono im wzajemne porozumiewanie się, to mogłyby one na bieżąco zbierać określone informacje i zarządzać różnymi procesami, którymi dziś sterujemy ręcznie. Odtąd wyobraźnią kapitalistów i technokratów zawładnęła wizja podłączenia do sieci wszystkiego co się da. Wiele firm, konsorcjów i agencji rządowych ciężko pracuje nad urzeczywistnieniem tej koncepcji. Zaowocuje to przejściem od łączności do hiperłączności. Wszechobecne przetwarzanie danych wpłynie na wszystkie obszary ludzkiego życia – od transportu i energetyki, przez finanse i sprawowanie władzy, rolnictwo i edukację, aż po podróże i handel.

W ramach Internetu Rzeczy mają więc porozumiewać się ze sobą wszystkie obiekty, zdolne inteligentnie „opisać najbliższe otoczenie, określić prędkość, temperaturę, przepływ, przyspieszenie, dźwięki otoczenia, widok, siłę, ładunek, moment obrotowy, ciśnienie i interakcje z otoczeniem”2. Urządzenia zostaną podłączone do chmury, która obejmie wszystkie aspekty naszego życia. W dalszej przyszłości ma dojść do konwergencji, do połączenia się bitów świata cyfrowego z atomami świata fizycznego. Ostatecznie różnica między tym, co jest online, a tym, co poza siecią, ma ulec zatarciu.

By przekonać ludzi do tego projektu, kusi się ich wizją wygody. Jak pisze Goodman, budzik osobiście sprawdzi kalendarz swego właściciela, żeby ustalić godzinę pobudki. Przy okazji zbada warunki drogowe celem ustalenia, czy przypadkiem nie ma korków i czy nie obudzić nas tedy ciut wcześniej. Ekspresowi do kawy da sygnał do przygotowania porannego napoju. Elektroniczne drzwiczki wypuszczą psa do ogrodu, a rolety same się rozsuną. Lodówki zamówią towary w sklepach i własną awarię zgłoszą fachowcowi. Doniczkowe czujniki wilgoci przypomną o konieczności podlania roślin. Inteligentne czujniki w piwnicy wykryją pęknięcie rury i automatycznie odetną dopływ wody. Smartfon sam zamknie drzwi wejściowe, żeby człowiek nie musiał się zastanawiać, czy zamknął drzwi czy nie. Wygodne? Wygodne.

Dom ofiarą hakerów

O ciemnych stronach tego projektu ludzie mają nie wiedzieć lub się nimi nie przejmować. Internet Rzeczy i miliardy jego czujników stworzą działającą w tle „sieć wywiadowczą”. Jak pisze Goodman: „Pracownicy opieki społecznej zajmujący się dziećmi będą wiedzieli, że w domu nie ma mleka ani pieluch, a jedyną rzeczą przechowywaną w lodówce cały zeszły tydzień było piwo”3. Firmy ubezpieczeniowe zbiorą dane dotyczące naszego sposobu jazdy samochodem i indywidualnie ustalą składki, spożytkują też całą dostępną wiedzę o nas, aby nie wypłacać odszkodowań. A kosze na śmieci poinformują odpowiedni urząd, jeśli wrzuciliśmy odpadki wbrew zasadom segregowania odpadów.

Totalna inwigilacja to jeden z negatywnych aspektów Internetu Rzeczy. Drugi to kwestia bezpieczeństwa. Jak pisze Goodman:

Internet rzeczy stanie się [I]nternetem rzeczy gotowych do przejęcia przez cyberprzestępców rogiem obfitości dla osób o złych intencjach, dysponujących środkami i odpowiednią motywacją do eksploatowania powszechnych niedociągnięć w systemach bezpieczeństwa. […] Logika jest jasna: im więcej mamy drzwi i okien, tym więcej jest miejsc, przez które włamywacz może się dostać do domu – zwłaszcza podłączonego do [I]nternetu4.

Ofiarą hakerów może się więc stać także i dom. W grę wchodzą sprawy mniejszej i większej wagi. Ktoś, komu podpadliśmy, może chcieć zrobić nam na złość włamując się do pralki, by uruchomić ją w środku nocy, obudzić nas i przestraszyć. Zboczeniec seksualny zechce nas podglądać poprzez liczne monitory domowe, zainstalowane dosłownie wszędzie, i robić zdjęcia, które potem wylądują w sieci. Agenci wrogich państw mogą ze swej strony użyć urządzeń domowych nawet do tego, by po prostu zabić kogoś z daleka. Doprowadzenie człowieka do szaleństwa okaże się banalnie proste – wystarczy włączać i wyłączać różne urządzenia, a człowiek poczuje się osaczony i po prostu zwariuje.

Inteligentne domy wejdą oczywiście w skład inteligentnych miast z inteligentnymi samochodami na jezdniach. Takie auta same wyhamują przed przeszkodami, bez naszego udziału – nawet przed leżącą gałęzią. Znowu brzmi przyjemnie – mniej ofiar śmiertelnych na drogach, przynajmniej w teorii. Ale taki samochód również można zhakować, przejąć nad nim kontrolę zabijając pasażerów bądź też rozmyślnie blokując drogi.

Internet Rzeczy zgoła nie przewiduje miejsca na prywatność, gdyż rządzi nim dataistyczna zasada wolności przepływu danych. Stara zasada ”My home is my castle” ustąpi miejsca zasadzie: ”Big brother for everyone”. Nie chcesz żyć w takim świecie? To się zabij.

Zysk ponad wszystko!

Kluczowe dla oceny przedstawionej wizji jest pytanie, w imię czego wszystko to powstaje. Oficjalne stanowisko jest jasne i wyraźne: w imię zwiększenia produktywności.

Wspomniany na początku Kevin Ashton, twórca pojęcia Internetu Rzeczy, stworzył tę ideę, kiedy pracował dla Procter & Gamble. Uzmysłowił sobie, że podłączenie wszystkich rzeczy do sieci umożliwiłoby zbieranie i przetwarzanie danych gwoli znacznego zmniejszenia ilości odpadów, zredukowania strat i obniżenia kosztów produkcji. Internet Rzeczy wydatnie by poprawił zarządzanie łańcuchem dostaw i obniżył koszty konsumpcji. Zwiększyłby produktywność pracowników, choćby dzięki ich śledzeniu, mierzeniu czasu spożywania posiłków i przebywania w toalecie. Jak pisze Goodman:

Co więcej, będzie można także mierzyć liczbę słów napisanych w ciągu minuty, ruchów gałek ocznych, odebranych połączeń telefonicznych, oddechów, [ilość] czasu spędzanego z dala od biurka oraz stopień przywiązywania wagi do detali. Powstanie nowoczesne miejsce pracy, które wprawdzie będzie sprzyjało zwiększaniu produktywności, ale też będzie bardzo przypominało więzienie5.

Dostęp pracodawcy do tych danych naturalnie uzupełni zainteresowanie nimi przestępców i rządów państw.

U podłoża idei Internetu Rzeczy znajdujemy więc neoliberalną zasadę urynkowienia wszystkiego co się da i zarabiania na tym jak najwięcej. Zielone światło dały neoliberalizmowi elity polityczne, które dzięki infrastrukturze Internetu Rzeczy osiągną taką władzę nad ludźmi, o jakiej największym despotom w historii ludzkości nawet się nie śniło!

Zarabiać na slumsach

W całym tym projekcie ostatecznie chodzi o to, że ludzie zostaną podzieleni na kasty. Pierwsza obejmie kreatorów i modernizatorów owych technologii, którzy własnym dzieciom zabronią używania smartfonu, jak to jasno powiedzieli bohaterowie ciekawego filmu dokumentalnego Dylemat społeczny. Wchodzą tu w grę menedżerowie najwyższego szczebla w korporacjach, właściciele korporacji globalnych, jak również wysokiej rangi urzędnicy państwowi i z organizacji międzynarodowych. Poślą swoje dzieci do dobrych szkół z nauczaniem stacjonarnym, a obiad zjedzą wyłącznie w restauracji z talerzami nie podłączonymi do sieci (o tym także pisze Goodman), dostatnio żyjąc w sposób „tradycyjny”.

Drugą kastę, obejmująca średni szczebel zarządów korporacyjnych i państwowych, całą i na wskroś podepną do Internetu Rzeczy – a w dalszej przyszłości także do Internetu Ciał, ale to już temat na osobny esej. Wszechstronna kontrola systemu zapewni wydajną pracę jej przedstawicieli. Względny dobrobyt wynagrodzi wierną pracę.

Najniższej kaście przyjdzie natomiast żyć jak plebsowi – przywiązanej do smartfonów, gwarantowanym dochodem sztucznie utrzymywanej przy życiu. Zgodnie z ideą „kapitalizmu inkluzywnego” bogaci, którzy w końcu się zorientowali, że na biedocie można nieźle zarobić, znajdą w niej główne źródło dochodu

Zatrzymajmy się chwilę przy tej kwestii. „Odkrycia”, że z „biedoty da się nieźle wyżyć”, dokonało dwóch badaczy: Coimbatore Krishnarao Prahalad i Allen Hammond. Opublikowali oni pracę Serving the World’s Poor, Profitably6, w której stwierdzili, że dominują dziś trzy błędne wyobrażenia o biednych ludziach. Pierwsze zawiera się w przekonaniu, że siła nabywcza biednych jest niewielka, tymczasem w licznych krajach rozwijających się większość siły nabywczej należy do gospodarstw domowych o niskich dochodach. Drugie w przekonaniu, że ludzie o niskich dochodach nie lubią zmian, a przecież często po prostu nie mają sposobności wyboru spośród różnych produktów i usług. Trzecie wreszcie w przeświadczeniu, że sprzedając produkty i usługi biednym zarobimy niewiele7. Autorzy wprost wskazują na możliwości zarabiania choćby na mieszkańcach slumsów Rio de Janeiro czy Bombaju:

Slumsy tych miast mają już odrębne ekosystemy, ze sklepami detalicznymi, małymi firmami, szkołami, klinikami i lichwiarzami. Chociaż istnieje niewiele wiarygodnych szacunków dotyczących wartości transakcji handlowych w slumsach, wydaje się, że działalność gospodarcza kwitnie. Dharavi – zajmujący obszar zaledwie 435 akrów – może pochwalić się wieloma biznesami, od skór, tekstyliów, recyklingu plastiku i szwów chirurgicznych po złotą biżuterię, nielegalny trunek, detergenty i artykuły spożywcze. Skala działalności waha się od jednoosobowej działalności po większych, uznanych producentów markowych produktów. Dharavi generuje dochody z produkcji szacowane na 450 milionów dolarów, czyli około 1 miliona dolarów na akr ziemi. Ustanowione dzielnice slumsów w São Paulo, Rio i Meksyku są równie produktywne. Ziarna dynamicznego sektora handlowego zostały zasiane8.

Po różnych obliczeniach dotyczących biednych autorzy proponują swój sposób na „pomoc” tej warstwie ludności. Ich zdaniem warunkiem pomocy jest usunięcie takich „zewnętrznych barier, jak „słaba infrastruktura, nieodpowiednia łączność, skorumpowani pośrednicy itp”. Autorzy piszą:

Tutaj technologia jest najbardziej obiecująca. Technologie informacyjne i komunikacyjne mogą zapewnić dostęp do inaczej odizolowanych społeczności, zapewnić kanały marketingowe i dystrybucyjne, omijać pośredników, obniżać koszty transakcji oraz pomagać w agregowaniu popytu i siły nabywczej. Karty inteligentne i inne pojawiające się technologie to niedrogie sposoby na zapewnienie ubogim klientom bezpiecznej tożsamości, historii transakcji lub kredytowej, a nawet adresu wirtualnego – to warunek wstępny interakcji z formalną gospodarką. Właśnie dlatego firmy z sektora zaawansowanych technologii nie są jedynymi, które powinny być zainteresowane zlikwidowaniem globalnej przepaści cyfrowej; zachęcanie do rozpowszechniania tanich sieci cyfrowych na dole piramidy jest priorytetem dla praktycznie wszystkich firm, które chcą wejść na te rynki i zaangażować się w nie. Ulepszona łączność jest ważnym katalizatorem bardziej efektywnych rynków, które mają kluczowe znaczenie dla podniesienia poziomu dochodów i przyspieszenia wzrostu gospodarczego. Ponadto globalne firmy mogą zyskać na efektach ekspansji sieci na tych rynkach. Zgodnie z prawem Metcalfe’a użyteczność sieci jest równa kwadratowi liczby użytkowników 9.

Autorzy zadają pytanie, jak przekonać korporacyjnych menedżerów do tego, by zainteresowali się siłą nabywczą slumsów. Podają takie oto argumenty:

Po pierwsze, wielkie korporacje powinny rozwiązywać duże problemy – a co jest pilniejszą troską niż złagodzenie biedy, w której obecnie tkwią 4 miliardy ludzi? Trudno jest argumentować, że bogactwo technologii i talentów wiodących korporacji międzynarodowych jest lepiej przeznaczone na wytwarzanie przyrostowych odmian istniejących produktów niż na zaspokajanie rzeczywistych potrzeb – i realnych możliwości – na dole piramidy. Co więcej, poprzez konkurencję, międzynarodowe koncerny prawdopodobnie wprowadzą na rynki BOP10 taki poziom odpowiedzialności za wyniki i zasoby, jakiego ani międzynarodowe agencje rozwoju, ani rządy krajowe nie wykazały w ciągu ostatnich 50 lat. Udział korporacji wielonarodowych może wyznaczyć nowy standard, a także nowy paradygmat oparty na zasadach rynkowych w zakresie rozwiązywania problemu ubóstwa. Pomijając jednak kwestie etyczne, pokazaliśmy, że potencjał rozszerzenia dolnej części rynku jest po prostu zbyt duży, aby go zignorować. Duże firmy muszą skupić się na dużych możliwościach rynkowych, jeśli chcą generować rzeczywisty wzrost. Angażowanie się na dużych, niewykorzystanych rynkach, które oferują nowym klientom, możliwości oszczędności kosztów i dostęp do radykalnych innowacji, to po prostu dobra strategia biznesowa. Możliwości biznesowe na dole piramidy są realne i otwarte dla każdej MNC11, która chce się zaangażować i uczyć 12.

Przyglądając się tym ideom trudno nie odnieść wrażenia, że wcale nie chodzi o poprawę statusu materialnego najuboższych i docelową zmianę struktury społecznej na mniej piramidalną, czyli z dominującą silną klasą średnią. Chodzi tylko o to, by „ulepszyć jakość życia” najuboższych gwoli zarobku korporacji globalnych. Na tym też polega idea tzw. kapitalizmu inkluzywnego, którą opisał m.in. Nigel Wilson w artykule Inclusive capitalism: oxymorone or the perfect balance13. Autor wprost nawiązuje tu do czwartej rewolucji przemysłowej, z której jedne państwa korzystają lepiej, inne gorzej. Kapitalizm inkluzywny ma sprawić, że profity z tej rewolucji staną się udziałem wszystkich. Pisze:

Rewitalizacja miast, przystępne cenowo mieszkania, czysta energia i finansowanie małych firm to świetne przykłady tego, gdzie działa kapitalizm inkluzywny. Nadszedł czas, aby zostawić debaty na temat rynek kontra państwo lub prywatyzacja a nacjonalizacja i zamiast tego zachęcać do konstruktywnej współpracy między firmami przygotowanymi do inwestowania wzdłuż całej gospodarki, wspierającym rządem centralnym, samorządem lokalnym z pasją działającym na rzecz dobra społecznego (…). Musimy uczynić kapitalizm bardziej inkluzywnym, dając każdemu udział w jego sukcesie. Lepszy kapitalizm – bardziej odpowiedzialny i sprzyjający włączeniu społecznemu, z lepszym zarządzaniem akcjonariuszami i bardziej długoterminowym ukierunkowaniem – idzie w parze z inwestowaniem większej, a nie mniejszej ilości kapitału14.

Głównymi aktorami kapitalizmu inkluzywnego mają być korporacje globalne, które przejmą liczne funkcje polityczne, zgodnie z życzeniami ideologa czwartej rewolucji przemysłowej Klausa Schwaba. To dopełni piramidę, na której dnie większa część ludzkości utknie na wieki, kontrolowana w „inteligentnych domach”, przyklejona do smartfonów i tak sterowana przez media „masowego rażenia”, by przynajmniej się nie rozmnażała, a tym samym pozwoliła globalnym elitom rozwiązać niepokojący problem przeludnienia.

O tym, że do idei realizowania kapitalizmu inkluzywnego włączył się sam Watykan, szanowni Czytelnicy zapewne już wiedzą…15

Świat dóbr czy świat dobra?

Neoliberalizm maszeruje przez instytucje od połowy lat 70. ubiegłego wieku. Wmawia ludziom, że najważniejszy w życiu jest zysk ekonomiczny i że w imię maksymalizowania zysku należy porzucić wszelkie inne wartości. Miliony ludzi na całym świecie dały się złapać na lep jego niewyszukanych haseł, które udają naukową teorię. Widocznym efektem hegemonii tej w istocie antykulturowej doktryny jest pogłębiające się rozwarstwienie społeczne, które pogrąża w biedzie masy, czego następstwami są narkomania, przestępczość i dehumanizacja warunków życia. Neoliberalną odpowiedzią na ten stan rzeczy jest rozbudowa więziennictwa, i to … sprywatyzowanego. Globalne korporacje oferujące rządom w pakiecie ekonomicznym prywatne więzienia? No problem! Co więcej, w świecie Internetu Rzeczy wcale nie trzeba będzie takich więzień budować, gdyż każdy „inteligentny dom” stanie się potencjalnym więzieniem… Tym samym dezaktualizacji ulegną – wydawałoby się ponadczasowe – słowa G.K. Chestertona:

Jednak ze wszystkich opinii narosłych pośród pospolitego bogactwa najgorsza jest ta, która głosi, że życie domowe jest nudne i jednostajne. W domu (słyszymy) panuje martwa rutyna i rządzą sztywne wymogi przyzwoitości; poza domem znaleźć można przygodę i urozmaicenie. Oto typowa opinia człowieka bogatego. (…) a ponieważ to człowiek bogaty nadaje ton całej niemal myśli „nowatorskiej” i „postępowej”, zdążyliśmy już prawie zapomnieć, czym jest dom dla przeważającej części ludzkości. Prawda wygląda tak, że dla biednego człowieka dom to jedyna ostoja swobody. Ba, jest to jedyna ostoja anarchii. (…) Gdziekolwiek by nie poszedł, musi akceptować sztywne reguły zachowania, obowiązujące w sklepie, gospodzie, klubie czy muzeum. Ale we własnym domu, jeśli zapragnie, może jadać posiłki na podłodze. (…) Dla prostego, ciężko pracującego człowieka dom nie jest jedynym nudnym miejscem w świecie pełnym kolorowych przygód. Jest jedynym wolnym miejscem w świecie pełnym reguł i narzucanych odgórnie obowiązków16.

Filozofia klasyczna odróżnia pojęcie dobra od pojęcia dóbr/towarów. To kluczowe rozróżnienie uchwycił niedościgły tropiciel śladów antyhumanizmu Chesterton:

Kiedy Bóg spojrzał na stworzone rzeczy i stwierdził, że były dobre, to znaczy, że były dobre same w sobie, lecz podług nowoczesnej kupieckiej idei, ujrzawszy swe stworzenie Bóg dostrzegł w nim zaledwie dobra. Innymi słowy, do każdego drzewa lub wzgórza była tam przypięta metka z ceną17.

W świecie Internetu Rzeczy trudno nie zwariować bez wiary w Boga, który patrzy na swoje dzieci jak na dobro, a nie dobra. O to wszakże, by jak najmniej ludzi wierzyło w Boga, dba choćby Yuval Noah Harari, bohater poprzedniego odcinka niniejszego cyklu. Sam smartfona używa powściągliwie i mieszka w mało „inteligentnym” moszawie pod Jerozolimą. Wierzy w homo deus, którym bynajmniej nie zostanie jakiś obywatel z „dna piramidy” (BOP), żyjący w rzeczywistości wirtualnej, specjalnie dla takiego szaraczka zaprogramowanej przez właścicieli globalnych korporacji i ich dobrze opłacanych najemników.

1 M. Goodman, Zbrodnie przyszłości. Jak cyberprzestępcy, korporacje i państwa mogą używać technologii przeciwko Tobie, przeł. Michał Lipa, Helion: Gliwice 2016, s. 250.

2 Ibid.,s. 253n.

3 Ibid.,s. 261.

4 Ibid.s. 264n.

5 Ibid.s. 261.

6 C.K. Prahalad, A. Hammond, Serving the World’s Poor, Profitably, “Harvard Business Review” 9/2002, https://hbr.org/2002/09/serving-the-worlds-poor-profitably (dostęp: 27.05.2021).

7 Zob. A. Stelmach, Watykan promuje „kapitalizm inkluzywny”. Co to takiego?, https://www.pch24.pl/watykan-promuje-kapitalizm-inkluzywny–co-to-takiego-,80617,i.html#ixzz6rLspBYNX (dostęp: 27.05.2021).

8 C.K. Prahalad, A. Hammond, dz. cyt., tłum. Google Tranlator.

9 C.K. Prahalad, A. Hammond, dz. cyt.

10 BOP – Bottom of the Pyramid, dół piramidy.

11 MNC – Multinational Company, korporacja wielonarodowa.

12 C.K. Prahalad, A. Hammond, dz. cyt.

13 N. Wilson, Inclusive capitalism: oxymorone or the perfect balance, “Forbes” 29.07. 2018, https://www.forbes.com/sites/nigelwilson/2018/07/29/inclusive-capitalism-oxymoron-or-striking-the-perfect-balance/ (dostęp: 27.05.2021).

14 Ibid.

15 Zob. A. Stelmach, dz. cyt.

16 Cyt. za: J. Rydzewska, Dystrybucjonizm. Poglądy społeczne i ekonomiczne Chestertona, „Krytyka Literacka” 2015, nr 4, s. 4.

17 Cyt. za: P. Kaliniecki, Bóg jest rodziną, https://distributistreview.com/archive/bog-jest-rodzina (dostęp: 27.05.2021).

U podłoża idei Internetu Rzeczy znajdujemy neoliberalną zasadę urynkowienia wszystkiego co się da i zarabiania na tym jak najwięcej.


Dziękujemy za zainteresowanie naszym czasopismem. Liczymy na wsparcie informacyjne: Państwa komentarze i polemikę z naszymi tekstami oraz nadsyłanie własnych artykułów. Można również wpierać nas materialnie.

Dane do przelewów:

Instytut Badawczy Pro Vita BonaBGŻ BNP PARIBAS, Warszawa

Nr konta: 79160014621841495000000001 

Dane do przelewów zagranicznych:

PL79160014621841495000000001

SWIFT: PPABPLPK

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *